14 kwietnia 2008

Gorzko

Bodajże od miesiąca czytam "Czuję. Zawrót głowy" W.G. Sebalda. Przedzieram się powoli przez stronice tej ni to powieści, ni to zbioru esejów, cofając się co jakiś czas, gubiąc i dla wytchnienia wplatając w nią inne książki. Właściwie to nie wiem dlaczego tak ciężko jest mi ją skończyć. Erudycyjnych wstawek i ?trudnych słów jest niewiele, więc powinienem ją przełknąć w kilka dni, a jednak nie daję rady. Powodem może być styl Sebalda: gęsty, konkretny, nużący i... o niczym. Nawet opisy przyrody, zwykle dające wytchnienie oczom i szarym komórkom zamieniają się w gęste bagno, którego ani przejść, ani przeskoczyć.



Ostatnio utknąłem z Sebaldem w pociągu do Wiednia razem z zakonnicą i trzydziestoletnią blondynką. Pisarz obserwuje jak kobiety na przemian przewracają kartki, zakonnica brewiarza, dziewczyna komiksu, i bezskutecznie próbuje z którąkolwiek wymienić spojrzenie. W końcu, zrezygnowawszy z nawiązania kontaktu ze współpasażerkami, zabiera się do studiowania odziedziczonego po wuju słownika niemiecko-włoskiego.

Okolice Brzeska. Jadę zatłoczonym pociągiem do Krakowa. Czytam opowiadanie znanego w kręgach fantastycznych pisarza, jakaś pierdółka o ponownym przyjściu "Chrys2sa" i ogólnoświatowym plebiscycie esemesowym, czy należy Zbawiciela jeszcze raz ukrzyżować, czy też nie.

Naprzeciwko mnie bardzo chudy, kościsty trzydziestoparolatek w ciemnym swetrze. Przetłuszczone, półdługie włosy i kilkucentymetrowa kozia bródka. Właśnie skończył przeglądać popularny brukowiec i siedzi sztywno, wpatrzony w jakiś punkt ponad moją głową. Obok dwie, na oko dwudziestoletnie, dziewczyny. Pierwsza, siedząca do mnie po przekątnej, opowiada o czymś z przejęciem. Ze zgiełku panującego w przedziale wychwytuję urywki zdań o uczelni, jakiejś imprezie, plotki o znajomych. Druga dziewczyna mówi niewiele, co jakiś czas wybucha śmiechem, lub potakuje koleżance. Na kolanach trzyma zamkniętą książkę ze zdjęciem Tarantino na okładce. Na wszelki wypadek przypominam sobie wszystko, co wiem o Quentinie i jego filmach. Niewiele tego: "Pulp fiction" dwa razy, ale lata temu; "Od zmierzchu do świtu" raz, zapamiętany fragment z obleśnym alfonsem zachwalającym wybór i jakość "pussis" w jego lokalu; obie części "Kill Billa" i nowelka w "Czterech pokojach". Wystarczająco dużo, by dowiedzieć się, że Tarantino trafił do Hollywood prosto z wypożyczalni kaset wideo, a zbyt mało, aby mieć ochotę na jego biografię.

Wchodzi konduktor. Dziewczyna podaje mu bilet w otwartej legitymacji. Tylko przez moment widzę jej zdjęcie: delikatne rysy twarzy i długie włosy, ciemniejsze niż teraz. Cóż, nigdy nie można być pewnym naturalnego koloru włosów kobiety.
Wracam do lektury; tym razem żywy dom w środku lasu pożera nieuważnych turystów. Znudzony zerkam co chwilę znad gazety. Chudzielec i gadatliwa dziewczyna już wysiedli, a ich miejsce zajęło starsze małżeństwo; jakiś dzieciak, widać niezadowolony z długiej jazdy, wrzeszczy na cały głos; na siedzeniach obok rozsiadła się grupka rozochoconych studentów, jeden z nich głaszcze po zgrabnej pupie siedzącą na jego kolanach blondynkę. Spoglądam przez okno, udając zainteresowanie krajobrazem i kątem oka staram się uchwycić twarz mojej sąsiadki. Niestety widzę tylko przysłonięty kosmykami włosów profil pochylonej nad książką dziewczyny.

Do końca podróży nie odzywam się ani słowem, pogrążony w lekturze artykułu o strzałce czasu, okrutnej zasadzie uniemożliwiającej powrót i naprawienie raz popełnionych błędów. A gdyby tak możliwość istniała? Co bym zmienił w swoim życiu? Przemilczałbym głupstwa? Zrobiłbym to, czego ze strachu (głupoty? lenistwa?) nie zrobiłem, a powinienem? A w końcu, czy ograniczyłbym się do odprowadzenia wzrokiem jasnowłosej postaci znikającej w przejściu podziemnym, czy też... ? Nie wiem. Zresztą... strzałka czasu.

***

Jednym z powodów, dla których wolę jeździć do Krakowa pociągiem niż autobusem są bukiniści rozkładający swoje stoiska w starym przejściu podziemnym. Zawsze, kiedy jestem na dworcu, staram się wybrać coś dla siebie. Czasami jest to książka, czasem numer Fantastyki, którego jeszcze nie miałem, raz zdarzyło się, że kupiłem komiks. Niedawno znalazłem "Ostatnią rundę" Cortázara. Było to wtedy, gdy nie wiedziałem, czy definitywnie rzucić rzucanie palenia, czy też wziąć się w garść i wyrzucić świeżo rozpoczętą paczkę. Usiadłem w poczekalni i na chybił trafił otworzyłem książkę. Pierwsze zdanie jakie zobaczyłem brzmiało: "Nie jest to ani zapach wdychanego tytoniu, ani dymu, który wyścieła gardła, lecz ta zwiewna, myląca woń, jaką na palcach zostawia fajka, woń, która w jakiejś chwili, w jakimś niezauważonym geście wzrasta, uderza biczem rozkoszy". Od razu przed oczami pojawił mi się rysunek-portret zarośniętego Cortázara z papierosem w kąciku wykrzywionych grymasem ust.
Wychodzę przed dworzec, już raz dostałem pięćdziesięciozłotowy mandat za palenie na peronie, więc tym razem wolę nie ryzykować. Kiedy zapalam papierosa podchodzi do mnie kloszard, potocznie zwany żulem; pierwsze, co rzuca mi się w oczy w jego wyglądzie to złamany, perkaty nos porośnięty krótką szczeciną, równa długością zarostowi na jego twarzy.

- Przepraszam pana bardzo - zaczyna. - Dobrzy ludzie mi pomogli, ale dalej mi brakuje osiemdziesiąt groszy na bilet. Może mnie pan wspomóc?

Rozglądam się, czy nikt na mnie nie patrzy i sięgam do kieszeni. Kiedy próbuję wyłowić drobniaki spomiędzy grubszego bilonu, menel wciąż mówi.

- Wiesz pan, ja jestem dziecko ulicy. Matka-dziwka wygoniła mnie z domu jak miałem piętnaście lat. Potem noclegownie, bójki, milicja.

Wyciągam kilkanaście monet, dwuzłotówka i trochę drobniaków.

- Proszę - przesypuję pieniądze na brudną dłoń mężczyzny. Ten chowa monety i wyciąga papierosa bez filtra.

- Dzięki ci, dobry człowieku - zapala. - Moja moc. Wiesz pan z czego czerpię swoją moc?

Patrzę na niego zdziwiony, jakby zaraz miał wyciągnąć miecz świetlny.

- Z Chrystusa i z dobroci ludzi - zaciąga się dymem. - Przyznali mi mieszkanie. Po trzydziestu latach tułaczki dostałem mieszkanie. Mi tam dużo nie trzeba. Jeden mały pokoik, byleby mieć dach nad głową.

- Gdzie pan to mieszkanie dostał? - pytam, choć wolałbym, żeby już sobie poszedł.

- Ja nie jestem stąd. Z Tuchowa. I w Tuchowie to mieszkanie jest. Który jest dzisiaj? Dwudziesty piąty? No to muszę do piątego marca poczekać. I choćbym miał spać w śniegu to wytrzymam! Bo jak to tak wyrzucać człowieka w środku zimy?! No powiedz pan!

- Tak, oczywiście - wymruczałem patrząc w bok.

- Okrucieństwo! Żadnego współczucia dla ludzkiej niedoli... No nie powiem, za kołnierz nie wylewam. Jak dobrzy ludzie dadzą to wypiję. Ale kto się urodził święty na tym świecie? No kto?

- Pewnie nikt - mówię przydeptując niedopałek. - Musze już iść, bo zaraz ucieknie mi pociąg.

- Jeszcze raz dziękuję - mówi i kładzie mi rękę na ramieniu. - Niech ci Chrystus i Maryja błogosławią dobry człowieku.

Próbuję się wysunąć spod jego dłoni i przez chwilę patrzę mu w oczy. Niebieskie jak letnie, bezchmurne niebo.

***

Aleksandrze Portnoy, jesteś oskarżony o bycie nieudacznikiem, leniem i głupcem.
Matka stoi przy kuchence, trzyma w jednej dłoni rączkę stojącej na gazie patelni, w drugiej ma wycelowany we mnie widelec. Mówi spokojnie, ale wiem, że wybuchnie, zaraz, gdy tylko odpowiednio się nakręci.

- Co ci znowu strzeliło do głowy? Co? Czy ty nigdy nie możesz doprowadzić niczego do końca? Nie szkoda ci pieniędzy i straconego czasu? Co się z tobą ostatnio porobiło? Jaki ty przykład dajesz młodszemu rodzeństwu? Byłeś takim grzecznym dzieckiem, dobrym, prawie idealnym.

(Wrzesień 1991 roku. Na szkolnym korytarzu jak zwykle panuje ruch i gwar. Grupka pierwszoklasistek gra w kółku w łapki, chłopcy ganiają się z krzykiem, lub wymieniają wrażenia z poprzedniego dnia. Tylko jeden grubiutki chłopiec w szkolnym, granatowym fartuchu stoi pod drzwiami klasy. Kiedy przyjdzie pani i zobaczy, że grzecznie ustawił się w pierwszej parze, na pewno pochwali go i powie, że jest bardzo dobrym uczniem. Dorośli lubią, kiedy dzieci są posłuszne, ciche i nie sprawiają problemów. Mama chłopca zawsze powtarza, że ma być grzeczny i że ma słuchać pani.
Do chłopca podchodzi dyżurująca na korytarzu wychowawczyni drugiej klasy.

- Co się tak gapisz na te drzwi, jak ciele na malowane wrota? Idź się bawić z innymi dziećmi!

...Ciele?!)

- Bez Boga ani do proga! Tak zawsze mówiła moja babcia, a przeżyła dziewięćdziesiąt lat. Bez Boga ani do proga! A ty co?! Jak mogłeś powiedzieć, że nie wierzysz w Chrystusa?! - odkąd powiedziałem rodzicom, że nie jestem katolikiem, bo wierzę w jednego Boga, ale nie w Trójcę, matka przy każdej okazji mi to wypomina. - Ja nie rozumiem jak można nie wierzyć w Chrystusa! I ty mówisz, że wierzysz w Boga?! W jakiego ty Boga wierzysz?! W szatana wierzysz! Dlatego nic ci się w życiu nie udaje! Antychryst! A wszystko zaczęło się od twojej matury, pamiętam, że śnił mi się wtedy krzyż. I rzeczywiście od tamtej pory mam z tobą Krzyż Pański! Papierochy, pijaństwo, zawalone studia, ten diabeł z pazurem na koszulce, długie włosy! Opamiętaj się! Masz już dwadzieścia dwa lata! - wychodzi z kuchni do pokoju obok, gdzie jest mój ojciec. Przez otwarte drzwi słyszę ich głosy.

- Jurek, idźże mu coś powiedz!

- Co ja mam mu powiedzieć? On doskonale wie, co o tym myślę.

- No, ale porozmawiaj z nim choć raz. Może tobie coś powie.

- A tobie coś powiedział? Nie odezwał się ani słowem.

Matka wchodzi z powrotem, sama.

- I jeszcze ta fantastyka! - krzyczy od progu. - Marnujesz pieniądze na pierdoły i w głowie ci się od tego miesza! Nic tylko książki i gazety! Inni wyjeżdżają, pracują, zakładają rodziny! Weź się za prawdziwe życie, bo skończysz jak jakiś menel na ulicy!



Prawdziwe życie. Masz czasem wrażenie, że coś podobnego przeżyłaś już wcześniej? Deja vu? A potem przypominasz sobie, że nie przeżyłaś, tylko przeczytałaś. W jednej książce, w dwóch, w gazecie, w internecie. Nudna praca-cytat, dom-cytat, rodzina-cytat, miłość-cytat gigant! Życie kręci się w kółko, stacza po równi pochyłej. Nie ma miejsca na nowość, bo wszystko już było. Szukasz ratunku w książkach, a tam nowe cytaty do przeżycia. Buntujesz się? Byli buntownicy więksi od ciebie, teraz są opisani i sklasyfikowani, możesz przeczytać ich biografie. Jeżeli jeszcze nie jesteś śmiertelnie znudzona, znaczy, że za mało widziałaś. Śmiecio-rzeźby to przeżytek, gówno w galerii sztuki przestaje szokować, wszelkie dewiacje są już opisane, już tylko śmierć budzi kontrowersje, ale poczekajmy parę lat a zobaczymy rzeźbiarzy-samobójców i oklaskiwanych morderców-artystów.

Powiedz coś pozytywnego - wezmą cię za naiwniaka, zrób coś śmiesznego - krzykną za tobą: głupiec!


Hidiotyczne narzekanie na postmodernizm też już było.


Cytożycie
czy to życie?
Cytatożycie
czy batoży cię?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz