14 kwietnia 2008

Spójrz więc

Niebo wygląda najpiękniej w bezchmurne i bezksiężycowe noce. Lubię wtedy położyć się albo z zadartą głową wpatrywać w gwiazdy. Tysiące świetlnych punktów. Biliardy zbyt odległych, by można je było dostrzec. Nieogarniona przestrzeń i zawieszone w niej gigantyczne kule rozżarzonego gazu. Każda z nich to potężny, naturalny rektor termojądrowy. Piekło atomowych ogni i burz magnetycznych. Dziurka w nieboskłonie.

Nigdy nie nauczyłem się rozpoznawać więcej niż trzy konstelacje. Unikam patrzenia w ich kierunku. Łączenie gwiazd liniami i wpasowywanie ich w wymyślone przez człowieka kształty odbiera im magię i tajemniczość. Wolę oglądać nieznane gwiazdy, za każdym razem od nowa. Zatracam się wtedy w niewyobrażalnym ogromie wszechświata. Moje myśli, pragnienia, przeszłość i przyszłość, całe jestestwo niknie i banalnieje, aż staje się punktem na granicy niebytu. Ja - kropla wody i białka. Ja - pyłek na skalnym okruchu. Ja, a naprzeciwko mnie otchłań.

Próbuję pojąć otaczający mnie bezkres, ale jedyne co mam, to liczby, których wielkość jeszcze bardziej mnie przytłacza. Dwieście miliardów gwiazd w Drodze Mlecznej. Ponad cztery lata świetlne do najbliższej z nich. Trzysta tysięcy kilometrów na sekundę razy cztery lata i trzydzieści jeden milionów sekund w roku daje prawie czterdzieści bilionów kilometrów. Do najbliższej.
Dojechać pociągiem nad morze to męcząca wyprawa na cały dzień.

* * *

Spadająca gwiazda. Niczym ślad po błyskawicznym cięciu świetlistym skalpelem. Łapiesz się na tym, że odruchowo wypowiadasz w myśli życzenie "Chcę..." albo "Żeby..." albo "Niech...."
Oczywiście nie wierzysz w takie bzdurki. Wiara w spadające gwiazdy spełniające życzenia jest dobra dla dzieci i nawiedzonych wierszokletów. Przecież każdy wie, że to tylko okruch skały spalający się w atmosferze. I ty też to wiesz, ale widzisz kolejny rozbłysk i "Niech..." i "Żeby..." i "Chcę..."

* * *

Kiedy patrzy się w niebo usiane miriadami gwiazd łatwiej jest uwierzyć w magię. Tam, gdzie zawodzi rozum i zamiast odpowiedzi pojawiają się wciąż nowe pytania, wkracza to, co niesamowite.

"Spójrz w niebo - mówi mi koleżanka, a ja posłusznie odrywam wzrok od niedopitej puszki piwa. - Każda gwiazda ma obok siebie drugą, której jest przeznaczona i właśnie dla niej świeci. Niektóre są bliżej, inne dalej, ale należą tylko do siebie. Kiedy na nie patrzę, łatwiej mi uwierzyć, że z ludźmi jest podobnie i gdzieś tam jest moja druga połówka. Tylko gwiazdy rozpoznają się od razu, a my musimy się namęczyć żeby się odnaleźć."

Przypomniał mi się wtedy pasek komiksowy z Garfieldem.
Jon szerokim gestem wskazuje na świat za oknem i niemal radośnie mówi: "Gdzieś tam jest kobieta przeznaczona właśnie dla mnie." Kot najpierw osłania łapą oczy i wpatruje się uważnie w horyzont, później przynosi lornetkę, po chwili lunetę, a w końcu teleskop. "Zrozumiałem aluzję!" - krzyczy Jon.
Uśmiecham się, choć bliższa jest mi naiwna nadzieja Jona niż złośliwy sceptycyzm Garfielda, a może właśnie dlatego. W sumie dobrze byłoby znać swoje przeznaczenie, nawet jeśli można tak nazwać tylko krętą ścieżkę spełnionych przypadków. Wiedzieć jak iść i w którą stronę się zwrócić.

Ponoć każdy ma swoją gwiazdę, w której zapisany jest jego los. Można "urodzić się pod szczęśliwą gwiazdą" lub jeśli ma się mniej szczęścia, to pod "parszywą". Gdyby tylko wiedzieć, która spośród miliardów gwiazd jest tą właściwą, tą która wskaże dobrą ścieżkę i zgodnie z Teorią Parzystości Gwiazd będzie świeciła dla kogoś, a nie jak dotąd w bezsensowną pustkę.

Zamykam oczy. Wiem, że nie znajdę swojej gwiazdy, to równie niemożliwe jak poznanie własnego przeznaczenia, więc wybiorę ją na oślep. Moją osobistą iskierkę nadziei, światełko w tunelu i pocieszenie w trudnych chwilach. Wycelowuję palec w przypadkowy punkt na niebie i otwieram oczy. Palec wskazuje w sam środek idealnie czarnego obszaru, bez najmniejszej gwiazdy.
Zrozumiałem aluzję.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz