7 kwietnia 2008

Ulęgałki 1. Fauna

Przez otwarte okno wlatują maleńkie muszki. Wabi je, palone do późna, światło nocnej lampki. Przyglądam się jak owady krążą coraz bliżej żarówki i wreszcie, porażone żarem, opadają wprost na zeszyt w kratkę, w którym piszę.

Jedne, lekko oszołomione, lądują sztywno, na długich, cienkich jak pajęczyna nóżkach. Inne dogorywają w drgawkach, konwulsyjnie prostując i zaciskając łapki lub rozpaczliwie próbują przewrócić się z grzbietu, by móc odlecieć. Prawie wszystkie jednak są martwe, zanim spadną na pokrytą pismem stronicę.

Powoli rozsmarowuję je opuszkiem palca w długą, jasnobrązową smugę. Liczę kratki i przy końcu każdej linii wpisuję cyferkę oznaczającą jej długość. Najdłuższą smugę na stronie znaczę grubym krzyżykiem.

Przewracam kartkę.

* * *

Na początku czerwca odprowadzałem do domu dwójkę przyjaciół mieszkających w innej miejscowości. Noc była chłodna i wilgotna, nisko nad polami unosiła się gęsta mgła. Właśnie wschodził wielki, pomarańczowy księżyc w pełni.

- Odpowiednim dodatkiem do takiej nocy mógłby być szatański powóz zaprzężony w czwórkę czarnych koni.

- Albo "klimatyczne" nagrobki wyrastające z mgły.

Tak, więc droga mijała nam na miłej i budującej rozmowie. Kiedy wracałem sam z powrotem, zatrzymałem się na papierosa na granicy lasu i pól. Niebo przecinało kilka cieniutkich pasemek chmur. Mgła na polach, podświetlona przez księżyc i poruszana leciutkimi podmuchami wiatru, falowała i wirowała jak powierzchnia niespokojnego jeziora. Stałem tak, paląc i podziwiając piękny widok, gdy nagle usłyszałem rżenie. Wzdrygnąłem się z zaskoczenia i przestrachu i rozejrzałem się pośpiesznie. Po polu, we mgle sięgającej kłębów, kłusowały dwa konie. W nocy i pod światło wydawały się być całe czarne. Nieziemski widok.

* * *

Jezu, jak gorąco. Prawie południe, na niebie ani jednej chmurki, bezwietrznie i parno. Wyszedłem na papierosa i zapoznaję się z nowym terenem. Malutki budynek Ośrodka Zdrowia na zapadłej wsi. Dookoła drzewa. Na pierwszy rzut oka widać, że zasadzone przez człowieka. Kilkanaście metrów dalej zaczyna się prawdziwy las.

Po grubym pniu topoli przemyka wiewiórka. Atakuje ją para jakichś brązowych ptaszków, może drozdów, może muchołówek. Co i raz nadlatują świergocząc i skrzecząc, to z jednej, to z drugiej strony. Widać starają się odegnać rudzielca od gniazda. Wiewiórka zwinnie unika ciosów i wciąż pnie się w górę, a w końcu znika mi z oczu w rozłożystej koronie.

We wnęce w ścianie budynku, na wysokości oczu, znalazłem gniazdko. W środku trzy, świeżo wyklute pisklęta, trochę pokruszonych skorupek i jedno, nakrapiane jajko. Łyse, różowe pisklaki z dużymi głowami na pomarszczonych, cienkich szyjach przypominają zasuszonych staruszków. Leżą niemal bez ruchu, oddychają tylko - ciężko, z widocznym wysiłkiem. Upał daje się i im we znaki. "Zatiutiałem" do ptasząt i zagwizdałem, chcąc upewnić się, czy na pewno żyją. Okrągłe łepki wystrzeliły błyskawicznie w górę, a rozdziawione dzióbki, niczym anteny radaru, wycelowały w moją stronę. Trzy czerwone, spragnione żeru gardziołka.

* * *

Nienawidzę skorków. Ich wszędobylstwa i wścibstwa, czarnego, śliskiego ciała i ostrych cążków, brzydzę się ich zapachem i dotykiem. One o tym wiedzą. Prześladują mnie. Wchodzą do moich butów i ubrań, wspinają się po ścianie do mojego pokoju, chowają w fałdy pościeli, pod szafy, do teczki, między książki, pod dywan, w skuwki, w dziurki, luki, szparki, rowki, dołki, zakamarki. Zmuszają mnie żebym je zabijał. Rozgniatał. Miażdżył. Dotykał palcami. Przesiąkał ich smrodem. Przeszukiwał ich kryjówki. Wciskał w każdy kąt. Stał się skorkiem.

* * *

Siedziałem przy komputerze, kiedy usłyszałem natarczywe miauczenie. Czesiek Klusek dwojga imion, biało-rudo-bura, dziewięciomiesięczna kocica, stał za moimi plecami i najwyraźniej pilnie potrzebował pomocy.

- Cześku, co ci się stało? Głodny jesteś? Nie? To, po co piskasz? Mam za tobą iść? Tak?

Klusek, wbrew moim oczekiwaniom, zaprowadził mnie nie do kuchni, a do swojego koszyka. Napęczniały brzuch uniemożliwiał kotu wskoczenie na posłanie, dlatego musiałem mu pomóc i włożyć go do środka. Czesiek podeptał trochę kocyk, położył się i zaczął miauczeć jeszcze głośniej niż przedtem.

- Mamo!!! Chodź szybko! Czesiek chyba będzie rodził!

Chwilę później obok koszyka stała moja matka.

- No, tak czułam. Od kilku dni się dziwnie zachowywał. Wczoraj go musiałam z szafy wyrzucić, bo szykował już sobie gniazdo. Jak myślisz, ile będzie miał młodych?

- Z takim brzuchem? No, to trzy co najmniej...

- Boże, gdzie my znajdziemy tylu chętnych na koty? Żeby to, chociaż samce były.

Tymczasem Klusek piszczał z bólu i strachu.

- Taka młoda kocicha. Pewnie nie rozumie nawet, co się z nią dzieje... I po co ci było Klusku latać za kocurami? Co? - spytała mama - Cóż, może sobie jakoś poradzi... Zdzicha rodziła zawsze sama.

Wyszliśmy do dużego pokoju. Polacy właśnie grali z kimś w piłkę. Wyłączyłem telewizor.

- Jezus, Maria! Dawid, popatrz na tapczan! - krzyknęła matka. Na tapczanie leżał Czesiek i rodził na całego - Weźże go z powrotem!

- Teraz to już trochę za późno.

- Chyba bała się zostać sama... Patrz! Idzie! - nowo urodzony kot wyglądał jak chudy, mokry i paskudny szczurek - Jaki malutki. Żyje?

- Na razie nie oddycha... Czekaj, niech Klusek wyliże go z tej błony.

- Rusza się! Od razu pełznie do sutka, cwaniak.

Oszczędzę wam szczegółów i nie napiszę, jak w przerwach między kotami Klusek rodził łożyska, a potem zjadał je po kawałeczku, ani że zjadanie pępowiny przez kocichę, nie wiem dlaczego, przypomniało mi scenę ze spaghetti z "Zakochanego kundla”. Nie wspomnę też, że ostatniego kota musiałem odwinąć z pępowiny i resztek łożyska, bo wyczerpany Czesiek nie mógł sam sobie poradzić.
Napiszę tylko, że pierworodny kotek był cały rudy. Tak rudy, że aż strach, ani jednej plamki innego koloru. Drugi biało-rudy, trzeci, najładniejszy, bury i pasiasty, a czwarty łaciaty: trochę rudy, trochę biały, trochę popielaty, tak jak jego matka. Myślałem o imionach dla nich. Rozważyłem czterech muszkieterów, czterech pancernych, nawet cztery żółwie ninja... W końcu zostało na Czterech Jeźdźcach Apokalipsy: Śmierci, Głodzie, Wojnie i Zarazie. Nie jestem jeszcze pewien, który będzie który, ale z doświadczenia wiem, że każdy mały kot zasługuje na wszystkie te imiona naraz.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz