14 kwietnia 2008

Wroar, groar, mruoroar! czyli niebywale radosna notka o Kosmatku

Miś Kosmatek był w wyśmienitym humorze. Dochodziła dziewiąta rano, a on leżał jeszcze w ciepłym półśnie i rozkoszował się świadomością tego stanu. Wiedział, że jeżeli nawet wyjdzie dziś z łóżka, to tylko jeśli najdzie go na to ochota. Właśnie tak. Żadnego budzika wyrywającego ze snu. Żadnego porannego gderania wbijającego się w rozespany mózg niby zgrzyt paznokci po tablicy. Żadnych obowiązków, które lodowatymi dłońmi wyciągnęłyby Kosmatka z przytulnego barłogu. „Tylko słodkie lenistwo” – zdążył pomyśleć miś, zanim uczcił pierwszy dzień urlopu trzecią, poranną drzemką.



* * *



Jeżeli istnieje coś lepszego, niż sute śniadanie po długim śnie, to jest to kawa z cynamonem po sutym śniadaniu i długim śnie. A kiedy do kawy można zapalić papierosa i posłuchać dobrej muzyki, to niech schowają się rajskie hurysy, ambrozje i anielskie harfy. Kosmatek miał to wszystko. Nastawił wodę na kawę i zaczął szukać w pudełku z płytami odpowiedniej muzyki. Co jakiś czas wyciągał jedną płytę, mruczał coś do siebie i odkładał krążek z powrotem do pudełka, albo kładł go na stosiku obok.



- „Autor” Strachów. Zbyt przygnębiające i wymagające na dzisiaj. Do pudła.



Miś sięgnął po następną płytę.



- Żywiołak. „Dybuk” fajny, ale reszta… Do pudła.



- Diablo Swing Orchestra. Metal, trąbki i operowy sopran – Kosmatek podrapał się w zamyśleniu po głowie. – Miodzio, zostaje.



Kolejny krążek.



- Teitur i „Kata hornid”, czy jak to się tam powinno wymawiać. Ni cholery nie rozumiem po farersku… Do pudła.



- Tygrysie Lilie. Perwersyjne, brutalne, obrazoburcze i wulgarne. Punk kabaret z wokalistą wymalowanym jak klaun i śpiewającym falsetem. Czyli to, co tygryski lubią najbardziej. Zostaje.



Następna płyta.



- Miss Li, ciebie właśnie szukałem! – Kosmatek natychmiast włożył płytę do odtwarzacza, wybrał piosenkę i zaśpiewał:



- Well, I woke up Monday morning and I thought, into myself: “Well, I’m not going to drink one more of those piss! No, no! No, no!” And then, I woke up Tuesday morning and I said: “Well, I‘m not going to smoke one more cigarettes! No, no! No, no!” Well, as soon as I step into the shower my mind began feeling better, and as I wash my naked body my sins just runoff. I’m two weeks to stop!*



(* Tekst spisany ze słuchu. Proszę się nie przerażać, jeśli ktoś znajdzie błąd lub niedokładność.)



Wspólne wykonanie „Happy sinner” nie wyszło nazbyt oszałamiająco. Zwłaszcza, że udział Kosmatka ograniczył się do rytmicznego pomrukiwania i wykrzykiwania „No, no!”, ale miś i tak był z siebie bardzo zadowolony. W kuchni z furią zaczął gwizdać czajnik.



* * *



Urlop Kosmatka był w pełni zasłużony. Kilka ostatnich miesięcy miś pracował naprawdę ciężko i solidnie. Nie ociągał się, nie naciągał terminów, nie uprawiał prywaty, zostawał po godzinach, nie wymigiwał się od obowiązków, a kiedy kończył swoją robotę pomagał innym. Wzorowy pracownik! Kosmatkowi, jakby to nie zabrzmiało nieprawdopodobnie, po prostu chciało się pracować. Stan ten, jakże nieprzystający do wrodzonego niedźwiedziego lenistwa, nie był mu przykry. Mało tego, sprawiał Kosmatkowi niekłamaną przyjemność. Prócz stosunku do pracy, zmieniło się także nastawienie misia do świata. Gdybyście spotkali na ulicy niedźwiedzia promieniejącego życzliwością do otoczenia, który przechodząc obdarzył by was szerokim uśmiechem, a jeśli nie zdążylibyście uciec w popłochu, może nawet uścisnął, bez wątpienia byłby to Kosmatek. Jeżeli wcześniejsze życie misia było - jak mawiają daltoniści – jak tęcza: raz szare, raz ciemno szare, to obecne, nawet jeśli nie odzyskało pełnej palety barw, wzbogaciło się przynajmniej o kilka ciepłych kolorów, a przyszłość nabrała przyjemnego, różowego odcienia. I to nie z powodu przekrwionych oczu.



* * *



Miss Li śpiewała „Gotta leave my troubles behind”, kawa powoli stygła na stoliku, pachnąc orzechowo, a Kosmatek siedział rozparty w fotelu i uświadamiał sobie swoją zmianę. Gdyby miał wyrazić słowami swój stan ducha powiedziałby, że czuje się tak, jak drzewo po letniej nawałnicy. Jeszcze niedawno grad siekł niemiłosiernie liście, a wiatr dął z taką siłą, że pień aż trzeszczał pod jego naporem, grożąc złamaniem. Jednak burza skończyła się nie czyniąc większych szkód. Poobrywała tylko zeschłe gałęzie i chore liście, deszcz spłukał gnębiące pasożyty, a drzewo syciło się teraz ożywczą wilgocią i ciepłem letniego słońca. Na koniec Kosmatek powiedziałby „Wroar, groar, mruoroar!” W języku niedźwiedzi zwrot ten wyraża najwyższą ulgę, radość z osiągniętej stabilizacji, nadzieję na przyszłość i ogólne zadowolenie. Jest też najbliższym synonimem niedźwiedziego szczęścia. Dosłownie można to przetłumaczyć jako: „Wreszczie, kurwa, święty spokój!”

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz