7 kwietnia 2008

Ulęgałki 3. Zabawy słowami

Lubię słowa. Lubię bawić się nimi, zmieniać, nadawać im nowe znaczenia. Lubię dobierać wyrazy, dopasowywać je do siebie, układać w zdania. Czasami mi wychodzi.

* * *

Rozdyźdywać – Dwuletni chłopiec kładzie na śnieżnobiałym obrusie wielką, soczystą truskawkę. Przypatruje się jej przez chwilę, po czym jednym, szybkim pacnięciem miażdży owoc. Między pulchnymi paluszkami przesącza się ciemnoczerwony sok. Szeroko otwartymi ze zdumienia oczami chłopiec patrzy na paćkę w miejscu, w którym jeszcze przed chwilą leżała truskawka. Z jego gardła wydobywa się zachwycony gulgot. Teraz powoli rozciera pozostałości owocu po obrusie, tak daleko, jak tylko może dosięgnąć krótkimi rączkami. Wysuwa koniec języka, a na jego twarzy maluje się wyraz wielkiego skupienia, podobnego koncentracji malarza tworzącego w natchnieniu. – Rozdyźdaną rozdyźdał rozdyźdujący.

* * *

szczekliwe szczeniaki szczerzą szczęki
szczyt szczęścia: szczypać szczupłe szczebiotki
szczelina szczelniona szczątkami szczawiu
szczwane szczury szczególnie szczodrze szczają

* * *

- Mały, smutny kłębek kurzu.

- Jak kłębek może być smutny?

- Samotny kłębek kurzu może wprowadzić nastrój smutku i przygnębienia. Chyba, że się powiększy. Wtedy będzie to radośnie rozpasany kłębek kurzu.

- Rozpasany?

- Taki gruby i zbity, aż radość patrzeć. A koło niego gromadka małych, piszczących kłębuszków.

- Przeraża mnie ten obraz.

- Przeraża?

- Tak. To nie jest śmieszne!

- Będzie ci się śniło w nocy. Małe, obleśne kłębki kurzu... Nie wydaje ci się, że “obleśny” to bardzo ciekawe słowo? Ma w sobie coś śliskiego.

- Kurz nie ma nic śliskiego.

- Hmm, ślimak jest śliski. Więc to będzie kurz w rogu domku ślimaka. Wtedy na pewno będzie obleśny.

* * *

Niedawno przeczytałem dwie książki należące do tak zwanej literatury współczesnej zagranicznej i w obu, przynajmniej jeden wyraz na stronie był r o z s t r z e l o n y. S t r a s z l i w i e się denerwuję, gdy ktoś n a d u ż y w a tego rodzaju e k s p r e s j i. Pół biedy, jeśli autor chce w ten sposób podkreślić emocje, uczucia czy nałożyć na to słowo akcent. Uznaję wtedy, że pisarzowi po prostu nie starczyło umiejętności żeby wzmocnić przekaz, nie uciekając się do p r y m i t y w n y c h środków. To jeszcze nie jest takie straszne. Prawdziwie biała gorączka ogarnia mnie, gdy r o z s t r z e l a n i e wyrazu ma za zadanie wskazać ukryte znaczenie, efektowną przenośnię lub żart słowny, tak żeby czytelnik broń Boże go nie przeoczył. Cóż to znaczy? To znaczy, że autor swoich czytelników uważa za i d i o t ó w. Mnie, który czyta jego książkę, uważa za i d i o t ę. (Co prawda ja sam uważam się za skończonego idiotę, ale to nie zmienia faktu, że nienawidzę kiedy ktoś pozbawia mnie przyjemności samodzielnego odkrywania “smaczków”.)
Wyobraźcie sobie książki Pratchetta, Lema, Hellera, Sapkowskiego, Piersa (czy kogo tam jeszcze), usiane rozstrzelonymi wyrazami. Mało! Rozstrzelonymi zdaniami, stronicami, a czasem całymi rozdziałami! Takie “Dzienniki gwiazdowe” składałyby się z kilku tomów, gdyby je rozdziabdziać we wszystkich strategicznych miejscach. Straszne, prawda?

* * *

- Czy świadomość utraty poczucia rzeczywistości to oznaka szaleństwa, czy zdrowego rozsądku?

- Szaleństwa.

- Hmm, fajnie.

- Czujesz się szalony? Utraciłeś poczucie rzeczywistości? Pod wpływem środków przeróżnych, czegoś innego, czy sama głowa ci się psuje?

- Sama mi się psuje, nadżerki jakieś na mózgu mam. Może za mało jej używam i się skubana nudzi? Objawy się nasilają... Czerwone mroczki... Drgawki... Arrgh!

- Mroczki? Drgawki? O kurcze! To poważna sprawa. A może ty normalną grypę masz?

- Ptasią. Zdecydowanie ptasią. Objawia się ptasim móżdżkiem, dziobatą twarzą, kurzą ślepotą i strusim żołądkiem. Powiadomię cię kiedy zaczną mi rosnąć pióra na kuprze.

- Chyba masz gorączkę, bo coś majaczysz.

- Gorączki chyba nie mam. Tylko zwykłe rączki, ale za to dwie. Albo skrzydełka, jak się tak dobrze przyjrzeć.

* * *

czkawka – jak sama nazwa wskazuje, jest to uciążliwa dolegliwość spowodowana nadużywaniem czarnej kawki. Znanych jest wiele sposobów na pozbycie się czkawki: wstrzymywanie powietrza aż do zsinienia, wypijanie dużej ilości płynu (byle nie kawy!), przestraszanie (najlepsze efekty u zawałowców-recydywistów), podskakiwanie, zwisanie głową w dół, oraz wszelkiego rodzaju tortury, zarówno fizyczne jak i psychiczne. Żadna z tych metod nie jest skuteczna, ale zawsze to jakaś rozrywka.

wieloraki – skorupiaki spokrewnione z wiatrakami, barakami i chojrakami. Podczas godów łączą się w wielkie, kotłujące się na dnie jezior kule pancerzy, odnóży, szczęk, czułków i organów płciowych. Organizacja “Rastymie-Rasjacie”, największe w Polsce stowarzyszenie promujące wolną miłość i szybki seks (www.ras.ras.org.azm), obrało sobie za godło Wieloraka Na Tle Tęczowym Z Zasmażką.

pieszczota – legendarne, brakujące ogniwo pomiędzy psem i szczotką. Odkrywca pieszczot, jako dowód na ich istnienie, podaje mopsa, mającego jakoby pochodzić w prostej linii od mopa jaskiniowego. Jego przeciwnicy mówią, że to nie psy od szczotek pochodzą, a raczej szczotki od psów. Według nich ludzie prehistoryczni zamiast grzebieni zaczęli używać terierów szorstkowłosych, które w krótkim czasie ewoluowały do znanych nam szczotek, mioteł i froterek, zaś forma pośrednia między miotłą i psem to nie jakieś wątpliwe pieszczoty lecz swojsko brzmiące pędzlaki i miotłaki. Wśród psychiatrów wciąż trwają konsultacje na temat zdrowia zarówno odkrywcy, jak i jego oponentów.

dereń świdwa – co to, lub kto to jest dereń, nie bardzo wiadomo. Wiadomo za to, co robi: dereń świdwa. Świdwanie jest ulubionym zajęciem dereni. Poświęcają się mu bez pamięci, zaniedbując często jedzenie i prokreację, przez co ród dereni bliski jest wyginięcia. A szkoda. Widok świdwającego derenia na długo zapada w pamięć, co potwierdza jedyny (jak dotąd) naoczny świadek.

* * *

Słowa są różne. Jedne zwyczajne, powycierane od częstego używania. Służą ci już tak długo, że niemal nie zauważasz ich istnienia. Wydaje ci się, że znasz je dobrze i rozumiesz. To one mogą najbardziej zaskoczyć.

Są słowa wielkie i ciężkie. To te, które najtrudniej przechodzą przez gardło. Kiedy zdołasz je wypowiedzieć przygniatają swoim ciężarem tego, do kogo są skierowane. Wielkie słowa. Jak miłość i śmierć.

Są słowa popularne, mrugające neonami, wabiące. Chcą by ich używać. Słyszysz je w telewizji i na ulicy. Rozprzestrzeniają się z prędkością głosu.

Są słowa napuchnięte znaczeniami, a jednocześnie puste. Pokrętne i oślizłe. Mokre od śliny polityków i prawników.

Są słowa, które cię zaciekawiły. Brzmieniem, znaczeniem, oryginalnością. Bierzesz je ze sobą i w samotności, tak by nikt inny cię nie słyszał, powtarzasz je po cichu. Próbujesz jak smakują. Rozgryzasz na sylaby. Rozcierasz na podniebieniu deklinacją. Dopasowujesz do siebie. Niektóre odrzucasz, inne zatrzymują cię na własność.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz